Podmiot wrażliwy - PODCAST

PODMIOT WRAŻLIWY

                Póki co w wersji pisanej. Może wkrótce do odsłuchu.

 




Śnieg na Zamkowej

 

Mam 8 lat i siedzę w oknie, które wychodzi na ulicę. Nasze mieszkanie mieści się w ładnej starej kamienicy, więc okna są tam wysokie, dostojne. Ale najważniejsze – mieszkamy przy ulicy Zamkowej. Prawdziwej Zamkowej, z zamkiem, królem i królową. Tak mi się przynajmniej zdaje, mam 8 lat.

Więc siedzę w oknie i niby nudzę się, bo są ferie zimowe, a ja mam katar i na śnieg patrzę tylko z wysokości pierwszego piętra. Ale to nic, bo przed moimi oczami przesuwają się cudownie kolorowe obrazy, a w uszach grają trąby. Oznajmiają zgromadzonym na ulicach tłumom, że oto nadchodzi monarchini. W pełen słońca letni dzień bruk zaścielony jest płatkami róż, których woń jest tak odurzająca jak perfumy mamy z granatowej buteleczki ze złotą główką. Ludzie przeciskają się bliżej i bliżej trasy pochodu, by dotknąć rąbka mojej sukni. Wiwatują. Wiwatują! Bar-ba-ra! Bar-ba-ra! To jestem ja.

Wychodzę z bramy kamienicy przy ulicy Zamkowej i otoczona dworzanami zmierzam powoli na rynek. Tam za chwilę odbędzie się moja koronacja. Złota suknia mieni się na mnie wszystkimi kolorami świata. Damy dworu kroczą obok i otwierają klatki z motylami. Wyfruwają pazie, modraszki, dostojki i rusałki. Siadają na moich królewskich szatach i tworzą z motylkich skrzydeł najpiękniejszy wzór jaki kiedykolwiek widziało ludzkie oko. Tłum wzdycha, wykrzykuje, szaleje z podziwu. Gdy wkraczam na rynek, bractwo kurkowe strzela z armat. Służba zamkowa rozsypuje srebrny pył. Miasto Gwarków ubóstwia swoją nową władczynię, Barbarę z Białego Śląska.

Wstępuję na tron ustawiony przed drzwiami ratusza. Nagle czuję jak wkładają mi na głowę koronę. Jest ciężka, bardzo ciężka, ale za to ja – czy naprawdę? – robię się większa i silniejsza. Wyciągam wyżej szyję i jest tak jakby korona łączyła mnie z niebem. „Oto miłościwie nam panująca Królowa Tarnowskich Gór!” oznajmia ktoś głosem gromkim jak dudnienie burzy. Znów trąby, salwy honorowe, wiwaty.

A na rynku, przed tronem zjawiają się gwarkowie z kilofami. Walą nimi zapamiętale w bruk, rozbijają w drobny mak i wkrótce wykopują ogromną dziurę w ziemi. Oczom wszystkich ukazuje się potężna bryła srebra. Gwarkowie wyciągają ją i kładą u mych stóp niczym wyłowionego z oceanu białego wieloryba. To dla mnie, na moją cześć. Uszy wypełnia mi dudniące „Bar-ba-ra! Bar-ba-ra!” i szum chorągiewek, którymi machają umiłowani poddani.

„Baśka! Obiad, siadaj do stołu.” Nie chcę odwracać się od mego ludu, ani odejść od okna, bo wtedy lud zniknie bezpowrotnie. Ale ogórkowa pachnie smakowicie, a w dodatku głos mamy jest wyraźnie zniecierpliwiony. Na sekundę zamykam więc oczy, by zapamiętać jak cudownie przystrojone jest miasto w dniu mego święta i jak wysoka, wysoka jestem w koronie i już – obrót na pięcie, kilka podskoków i stoję obok mamy, która w poplamionym fartuszku krząta się po kuchni. Ze zmarszczek na czole rodzicielki bije irytacja, ale ja nie zważam teraz na to, bo na swojej skórze czuję wciąż delikatny trzepot motylich skrzydeł. „Już wiem kim zostanę, gdy dorosnę, mamo!” – niemal szarpię ją za fartuch, żeby przekrzywiła głowę znad kotletów trochę bardziej w moim kierunku. „Dziecko, zupa od pięciu minut stygnie na stole.” – mama uchyla skrzypiące drzwiczki kredensu, wyjmuje sól. „Ale ja będę królową! Zamieszkam w zamku, tutaj u nas w mieście. Tak jak kiedyś było.” Mama znów otwiera kredens, drzwiczki skrzypią, wyjmuje pieprz. „Dziecko, tu żadnej królowej nigdy nie było.” „A zamek jest przecież!” – czuję jak dziwnie drgają mi policzki. „Baśka, nie ma żadnego zamku, tak się tylko mówi. Marsz do jedzenia na miłość boską!”

Słyszę te słowa jakoś metalicznie. Jakby dochodziły z oddali, a może z okropnego, zatłuszczonego garnka. Mam takie ciężkie nogi i trudno stawia się kroki. Ale jakoś idę i ołowianymi dłońmi podnoszę granatową buteleczkę ze złotą główką. Staję w otwartym oknie i zaraz z nosa cieknie mi katar, bo przecież śnieg i wiatr i ferie zimowe. Buteleczka ze złotą główką leci szybko w dół i miękko wpada w zaspę przy chodniku. Ale ja wiem, że musiała się rozbić, bo natychmiast całe miasto wypełnia się odurzającą wonią płatków róż.

„Barbara! Barbara!”

 Napisała Barbara Ochojska-Kubik

 


Gdybym mogła sobie przypomnieć śnieg prószący w Święta? Gdyby wróciły do mnie wspomnienia dziecięcej magii Bożego Narodzenia? Gdybym chciała znów mieć 8 lat?

Pewnie myślałabym:

„Co tu cudów, co tu blasku,

Wycinanek i obrazków;

I orzechów malowanych!

Błyszczą gwiazdy srebrnozłote

I łańcuchów długie sploty

I stubarwne kule szklane!”.

Może przyniosłabym komuś radość. Może ktoś czekałaby właśnie na mnie? „Jak nie umiem się doczekać żeby przyszła!” mówiłby: „to będą prawdziwe Święta”.

A ja bym podśpiewywała:

„Lubię zimę i sanek srebrzyste dzwonienie

Brzęk stalowych mych łyżew i w słońcu ich lśnienie,

Białe dachy i pola, drzemiące pod śniegiem

I narciarzy, jadących na teren szeregiem”.

 

„Ale lubię jak ONA przychodzi. Ten uśmiech w oczach, radość w każdym ruchu, delikatność

w rozmowie mówiłby inny. I ta czułość w myśleniu...

 

I w końcu bym przemówiła:

„Lubię lodów zwierciadła, przerżnięte liniami,

Błękit nieba, spokojem dyszący nad nami,

Świat ubrany w sukienkę ze śnieżnych gwiazd waty

I sypiące się z nieba, jak sny, białe płaty”.

 

"I kto by pomyślał? 8 lat, a taka wrażliwa. 8 lat, a taka dorosła, 8 lat a taka poważna" powtarzaliby.

Ale ja tylko „lubię zgięte pod śniegiem bukszpany i sosny”. „Lubię świat zimnem czysty i tak bezmiłosny. I samotne przechadzki w zawiei i wietrze, gdy się zdaje, że obłęd ogarnął powietrze…”

Właśnie takie

 

Bądź co bądź przecież są…

 Święta

 

"Ale czekam wciąż wiosny !

Ale czekam wciąż wiosny !”.

 




 

W odmętach zawiłego Internetu odnalazłam w rubryce „Styl życia” artykuł o wciągającym tytule: Dziś nów w Skorpionie: nadchodzi wiatr zmian, pomyśl, czego pragniesz.

Czytałam dalej:

To nie będzie spokojne spotkanie Słońca z Księżycem. Mars, planeta wojownik nie usiedzi w miejscu. Uran odsłoni swoją rewolucyjną naturę, a Saturn spróbuje wszystko uporządkować. Poczujesz brak ładu, składu i stabilności. Zatęsknisz za czymś nowym a porzucisz coś starego i ograniczającego. Ale uwaga: zmiana musi być głęboka, zgodna z uczuciami a nie byle jaka i powierzchowna. Taki listopadowy układ planet sprzyja spadochroniarzom. Jeśli czujesz, że szczęśliwie wylądujesz, podejmij ryzyko i zdecyduj się na stres to znaczy skok. Jeśli się boisz, że spadochron się nie otworzy nie skacz. 


Nie skacz. A jeśli wybiorę tą opcję. Jeśli będę spanikowaną spadochroniarką, która zamiast odważnego skoku przytuli do siebie słowa Agnieszki Osieckiej?


"Taki czarny jest ten listopad, taki zimny, taki obolały od deszczu, od wspomnień, od mokrych rękawiczek-aż strach. Gdybym była listopadem, to rada bym się otrząsnąć z mojej listopadowej doli. Błąkałabym się po uliczkach czarnych jak jary i błagałabym Pana Boga, żeby zmienił zapisy. Ale może on-ten listopad-tak właśnie się błąka, tak się obija i tak szlocha rozpaczliwie; ''O Boże, Boże spraw żebym już nie był listopadem, żeby mi nie było tak ciemno wieczorem i tak mglisto nad ranem, i żeby nie bolały mnie wszystkie liście i żeby nie dokuczał mi reumatyzm miłości! Też bym tak chciał, jak kwiecień pobiec do różowego sadu, albo jak lipiec-wyskoczyć na plażę pełną piłek...Tak on sobie płacze ten listopad niewysłuchany. Ta beksa".

 

Wróciłam jeszcze na moment do tekstu. „Najbezpieczniej jest potraktować ten nów jako wiatr zmian.” Przypomniałam sobie, że w ostatnim czasie pogodowe zawieje i zamiecie niekoniecznie śnieżne, nawiedzają moje miasteczko średnio paręnaście razy w ciągu miesiąca. Ileż zmian w takim razie zwiastują? Ile reorganizacji życia? Ile przewrotów 

i bałaganu, który na nowo trzeba będzie posprzątać? Spojrzałam do artykułu szukając jakiejś podpowiedzi, jakiegoś zwolnienie od tego potężnego zadania. Lekkie ukojenie przyniósł inny fragment:  

„Najrozsądniej jest pomyśleć co jest tak naprawdę twoją wolą tak od początku do końca, ale nie upierać się, nie forsować niczego na siłę”. Więc uff, nic na już, nic na musieć.

„Lepiej podyskutować ze sobą.” To już brzmi lepiej. 

Jak taką uraniczną, skorpioniczną, marsjaniczną i jeszcze inną trudną do odmiany i wypowiedzenia energię nowiu spożytkować? Ja już wiem.

Miłego słuchania podczas listopadowego nowiu. 



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kwietniowe warsztaty

Nowy rok z Prastarym Dębem